Menu strony
x
^
Header photo

Deszczowa Sycylia

Lucyna Klimas

Deszczowa Sycylia – refleksje po konferencji w Taorminie

Deszcz żegnał uczestników konferencji w Taorminie – pierwszej zorganizowanej wspólnie przez AAGT i EAGT konferencji terapeutów Gestalt. Było tłoczno, intensywnie, głośno i bardzo międzynarodowo!

Pamiętam swoje pierwsze emocje związane z widokiem strony internetowej – ekscytację, zaciekawienie i pewien rodzaj przejęcia, jaki budził we mnie tytuł „Estetyka odmienności”. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo trafnie ten tytuł oddawał klimat całej konferencji, warsztatów i nieformalnych wymian, gdzie figurą były spotkania w różnicy nacji, języka i kultury.

Tradycją wniesioną przez EAGT były małe grupy procesowe, złożone z uczestników różnych narodowości, których celem było bieżące dzielenie się doświadczeniem z konferencyjnego „TU I TERAZ” – w wymiarze intelektualnym, emocjonalnym i czasem bardzo osobistym. Dawało to sposobność do odkrywania różnić i podobieństw w przeżywaniu całego bogactwa, jakie oferowała konferencja, ale także dzielenia się tym, co każdy ze swojego pola przywiózł – emocjonalnej reakcji na problem uchodźców, złości związanej z brakiem wsparcia dla nich, poczuciem bezradności i wstydu za decyzje rządu.

Atrakcyjność wielu warsztatów i wybór z naprawdę dużej gamy ofert był pierwszym pre – konferencyjnym doświadczeniem frustracji – coś trzeba było wybrać, a coś pominąć.

Dzięki grupom procesowym ta strata „pominiętego” była mniej dotkliwa, można było zdobyć nieco informacji na temat warsztatów, na których się nie było, poczuć klimat tamtych spotkań, zaspokoić ciekawość.

Znaczącym punktem Konferencji był dla mnie wykład Dr. Leslie S. Greenberga dotyczący badań w psychoterapii. Pokazanie przez Greenberga jego osobistego procesu budowania świadomości istotności badań w psychoterapii, mnie – wroga wszystkiego, co statystyczne – przekonuje do pracy na ich rzecz. Greenberg zaczynał jak wielu młodych terapeutów z perspektywy idealistycznej, w której niepowtarzalność i w pewnym sensie nie – mierzalność relacji terapeutycznej była wystarczającym powodem do podtrzymywania wobec badań postawy nieco anarchistycznej. Upływ lat i mierzenia się z brutalną rzeczywistością, w której wszystko – w tym także rozwój psychoterapii – zależny jest od dotacji rządów, wymógł nieco inne spojrzenie. „Każda psychoterapia bez badań naukowych w końcu umrze” – tak dosadne ujęcie sprawy zmienia optykę patrzenia na badania, w których pewne rzeczy trzeba uprościć, by były mierzalne, a tym samym mogły potwierdzić skuteczność metody. W czasach, gdy wszystko ma certyfikat jakości, nie możemy sobie pozwolić na funkcjonowanie jedynie w swoim głębokim przekonaniu i osobistym doświadczeniu, że Gestalt jest skuteczny, potrzebne są twarde dowody w postaci liczb, by to przekonanie obronić. Motywacja do badań wydaje się bezdyskusyjna.

James Kepner w klarowny i naukowy sposób przedstawił funkcje nerwu błędnego i jego znaczenie dla procesów socjalizacji. Pokazał jak stres i trauma niszczą delikatną strukturę nerwową i powodują zaburzenia w funkcjonowaniu społecznym. W prostym doświadczeniu kontaktu fizycznego, na jaki mógł sobie pozwolić w wielbiącym go tłumie 350 uczestników konferencji (warsztat był przewidziany na 35 osób :)), pokazał niekwestionowalną rangę dotyku w procesie przywracania równowagi po stresującym, przykrym doświadczeniu. Ten eksperyment, jakże prosty w swej strukturze, był jednocześnie na tyle mocnym doświadczeniem, że zrodził we mnie zabawne pytanie – po co te wszystkie słowa? Czyż niewerbalna jakość obecności nie jest wystarczająco wspierająca i rozwojowa?

Poruszenie i łzy towarzyszyły mi na warsztacie J. Melnicka, gdzie warsztat pracy z parą został przedstawiony dzięki odwadze i otwartości pary terapeutów, którzy zdecydowali się na wzięcie udziału w pokazowej sesji. Po raz kolejny przyszła do mnie refleksja, na temat rangi miłości i miłosnej relacji w życiu ludzi. Na temat jej jakości, i tego, że nic tak jak relacja z drugim człowiekiem, nie czyni nas ludźmi. Prowokacyjne pytanie Dostojewskiego „Czy piękno może ocalić świat?” wróciło do mnie i tym razem. Wraz z entuzjastyczną pewnością, że piękno relacji między dwojgiem ludzi jest fundamentalnym filarem „ocalonego” świata.

Temat nadziei i tego, co my – terapeuci Gestalt możemy włożyć w wysiłki, by świat był lepszy i bardziej tolerancyjny wobec różnic, pojawiał się na wielu warsztatach i był poruszany na grupie procesowej. W jaki sposób robiąc, to co robimy, bierzemy udział w pracy nad lepszym światem? Na ile to, co robimy jest być może naszym sposobem zaangażowania politycznego? W sposobie bycia wobec siebie, w relacji do drugiego człowieka, w wysiłek wkładany każdorazowo w jakość tego kontaktu… W tym wszystkim jest nadzieja, że to ma sens, że to czyni nas i naszych klientów lepszymi, że jakość kontaktu, który tworzymy przekłada się na jakość świata, w którym żyjemy. Że być może jako terapeuci, najlepsze, co możemy robić, to właśnie dbać o jakość spotkania, uczyć tego naszych klientów, uczyć tego naszych studentów.

Był taki moment, na tej konferencji, kiedy jedząc lunch wraz z tysiącem innych osób, stojących, bądź siedzących nieopodal na trawie, dotarło do mnie, że wszyscy tutaj jakoś jesteśmy do siebie podobni. Każdy z nas kiedyś podjął decyzję o wykonywaniu tego zawodu w tym właśnie nurcie. Każdy z nas ma gabinet, w którym spotyka się ze swoimi klientami. Być może przeżywamy niektóre sprawy tego świata podobnie. Być może wyznajemy podobną filozofię. Ta myśl spowodowała, że niekłamany uśmiech pojawił się na mojej twarzy, wraz z gotowością do uściskania tego całego jedzącego tłumu. A potem pomyślałam, że w gruncie rzeczy, tak niewiele mnie różni od wszystkich innych ludzi w tym hotelu, od mieszkańców Taorminy, mieszkańców Sycylii, mieszkańców tego świata…… I jeśliby tak zachować w sobie choćby pamięć tej gotowości do objęcia tych wszystkich ludzi w szczerym uścisku sympatii, to znikają niechęć, uraza i utyskiwanie na niedoskonałości bliźnich i swoje.

To był mój osobisty proces budowania innej optyki, tracenia dystansu na rzecz poczucia współtworzenia, tracenia przywiązania do swojej indywidualności na rzecz przynależności i współodpowiedzialności. Ten stan, choć ulotny, wydaje mi się niezbędny do angażowania się w sprawy społeczne.

Momentem ważnym było też dla mnie spotkanie polskiej społeczności na konferencji. Mogłam uścisnąć dłoń tym, których do tej pory znałam z wymiany mailowej, bądź rozmowy telefonicznej, porozmawiać z tymi, o których tylko słyszałam, poznać terapeutów z różnych miast i Instytutów, przywitać byłych i aktualnych studentów naszego Instytutu. Dziękuję wszystkim za te spotkania!

Konferencję kończyłam zmęczona i bardzo wzbogacona; kontaktami z ludźmi, wymianami natury emocjonalnej, mądrością i doświadczeniem innych uczestników, spotkaniami wieczorową porą przy świetnym sycylijskim jedzeniu i winie. Dziś, tydzień później pisząc te słowa, wspominam historie słuchane wtedy i nadal wywołują one wzruszenie i rumieniec emocji. Mogę ze szczegółami przywołać obrazy, zapachy, szum Morza Egejskiego i szum deszczu – szum sycylijskiego deszczu, który był wiernym towarzyszem całej konferencji….